Wtedy odezwała się kobieta:
— Jesteś taki łagodny, jakże tedy mogłeś chcieć mnie zamordować?
Sługa chciał się usprawiedliwić i rzekł:
— Na wszystko, co święte, szlachetna pani, na Szwe-Daguna w Rangunie, na wielki posąg marmurowy w Mandalayu, nigdy najlichszemu i stworzonku nic złego uczynić nie mogłem, a tem mniej człowiekowi. Na wszystko, co święte, nie byłbym ci włosa z głowy zdjął, gdybyś była została nieugiętą. A nadto potwór, którego tam widziałaś, nigdy człowiekowi nic złego nie robi. On się ciebie tak samo boi, jak ty jego. Tutaj w górze rzeki niema wcale krokodyli.
Wtedy zdawało się kobiecie, jak gdyby kto parne wyziewy od niej odwiał, i jak gdyby ożywcze powietrze jasnej myśli dokoła ją ogarnęło. Z głębokiem westchnieniem, jakie tylko z najgłębszego zmartwienia powstać może, zerwała się, lecz potem znowu upadła i z głową o krawędź łódki opartą zaczęła jęczeć i szlochać, tak że nawet kamień mogłaby tym płaczem wzruszyć.
Sługa rozwinął tymczasem żagiel i puścił wiosło w ruch. Gdy jednakże nie ustawała w jękach i szlochaniu, zaczął mówić:
— Uspokój się nakoniec, szlachetna pani.
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/62
Ta strona została skorygowana.