Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

— Nędzna zmiana losu w tem życiu wyjąkał, klękając tuż obok niej. Pełen trwogi, pozostał w tej pozycji z wzrokiem utkwionym w trupio-blade oblicze. Ale zdawało się, jakoby ta wypluta krew przyniosła jakąś ulgę. Z nowego omdlenia przeszła prosto w sen.
Gdy oddech jej stał się dobrym i regularnym, pomyślał sobie szlachcic:
— Pójdę obecnie dla odszukania mego wiernego sługi.
Sługa siedział cicho na ziemi. Nie cieszył się z swego ocalenia, nie oskarżał się. Uporczywie zajmował się myślą o wielkiej znikomości. Kiedy zaś pan jego przystąpił do niego i powiedział:
— Jakże ci mam za twą wierność podziękować, najwierniejszy ze sług.
Nie odczuwał ani wstydu, ani dumy, ani chciwości. Lecz odparł:
— Panie, właśnie uczyniłem ślub wstąpienia do klasztoru. Nie chciej mi w tem przeszkadzać.
Szlachcic odpowiedział:
— Gdybyś był nawet moim jedynym sługą, jakżebym ci mógł w tem przeszkadzać. Wybrałeś sobie dobrą cząstkę. Pokój panuje w mu-