Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

wnego razu po tak przemarzonej nocy zjawił się u Nandy, który siedział w cieniu, czytając angielską książkę.
— Cóż to za książkę czytasz? — spytał Kosija.
— A cóżby to miało być? — odparł Nanda. — Miłość! Miłość! Zawsze nic innego, tylko miłość! Właśnie w tej chwili, w której nadszedłeś, całowali się i pieścił, roskoszując się najwyższą szczęśliwością. Ale wiesz co — pewien jestem, że na następnej stronie jęczą oboje w najwyższem cierpieniu. Jakiż to obłęd, który nas pędzi do tego, by wyobraźnię naszą zawsze temi samemi obrazami podniecać. Zdaje mi się, jakobyśmy temi obrazami miłości ustawicznie dlatego tylko bawili się, aby nie widzieć rzeczywistości, to jest śmierci. Bo przyznaj sam, co nas więcej zniewala do myślenia — od miłości?
— Nando — odparł tamten — jakże to mówisz! Widzę cię, słyszę twój głos, a mimo to zdaje mi się, jakoby to kto inny mówił. Zaprawdę jestto obłęd, upojenie, trzymające nas wszystkich w uwięzi. Czyż upojenie nie jest upojeniem! Czyż jedno upojenie nie jest równie haniebnem jak drugie! Wyśmiewamy człowieka i pogardzamy nim, jeżeli upojenie winem dziecko zeń uczyni, a sami stajemy się codzień dzieć-