Strona:Paul de Kock - Dom biały tom I.djvu/193

Ta strona została przepisana.
189

jąc w palcach fartuszek: «Do licha!.... bo... bo...
— «O!.. to dla tego zapewne, żem nie przyjechał pojazdem, i żem mniej starannie ubrany! — a co cię to ma obchodzić? bylem zapłacił za to, co wezmę — w to się nie mięszać!.... przynieś mi chleba, séra; i kwartę wina — a prędko! bom głodny»
Sługa oddala się mrucząc: «Tyle hałasu o chléb i sér!..» Śpiesznie jednak daje żądane jedzenie nieznajomemu, który je smaczno, i rozpiera się nad kawałkiem séra; jak gdyby jadł indyka z truflami; inni jednak podróżni, którzy lepiej jedzą, nie śmieją zbyt często na niego spoglądać, bo w twarzy ma cóś wyrażającego, iż nie bardzoby dobrze przyjął żarciki. Jest rodzaj nędzy, którą mimowolnie szanujem, tak jak jest rodzaj przepychu, którym musiemy pogardzać.