Strona:Paul de Kock - Dom biały tom I.djvu/63

Ta strona została przepisana.
59

śmiałości przy wejściu na sale; ale dla tego, zaczerwienił się jak burak, trzyma się sztywnie i niezgrabnie ujrzawszy się wśród towarzystwa, w którém napróżno jakiś czas szuka Alfreda. Ten nadchodzi nakoniec, bierze za rękę przybyłego, zaczyna żartować z kilku przytomnych osób; Robino tymczasem przychodzi do siebie; wraca mina stanowcza, uśmiéch zwyczajny, spojrzał na kobiéty, zapomniał o wszystkiém, myśli tylko o umizgach.
— «Ale ale, a twój ojciec... Pan Baron de Marsej... nie miałem jeszcze honoru złożyć mu mego winnego uszanowania...» rzecze Robino unosząc się nad pięknością wchodzących na salę kobiét.
— «Mój ojciec już cię widział... może chcesz żebym cię raz jeszcze jemu zaprezentował?... To zawsze jedna ceremonija!
— «Tak, ale mię już dawno nie widział, a...
— «I, co tam, ciebie trudno zapomnieć.»