Strona:Paul de Kock - Dom biały tom II.djvu/184

Ta strona została przepisana.
176

baczą!... Juściż to zupełnie bez sensu opuszczać tak tę dziewczynę, narażoną na tysiąc niebezpieczeństw... O co też ja się turbuję?.. raz ją tylko widziałem... ledwiem do niej kilka słów przemówił... Mamie się jak Alfred od piérwszego spójrzenia zapalić?.. O! nie — więcej mam rozsądku,... niegodziwą byłoby rzeczą chcieć uwieść tę dziewczynę!.. ale można przecie ją zobaczyć i nie zakochać się od razu... zobaczę czy jest w domu.»
Edward zbliża się do domku, lecz brama zamknięta i Śmiały tylko szczekaniem swojem odpowiada młodemu poecie, zmartwionemu że jej nie znalazł. Przypomina sobie, że Izora prowadzi swoje kozy na paszę na pobliską góre, chce szczęścia sprobować, i idzie w tę stronę. Wkrótce spostrzegają siedzącą na małym wzgórku, i czytającą — a w około pasące się kozy.