— «Mają, oni trochę słuszności ci górale» pomyślał Edward patrząc zdala na pastérkę nie widzącą go jeszcze. «Nie widać zwykle pastuszek z książkami w ręku;... nadto się nawet dobrze wyraża, żeby ją było można z innymi pastuszkami porównać... Ktoś ją nauczył rzeczy nieznanych w tych górach;... a to pewno nie wieśniacy, którzy ją wychowywali... jest cóś tajemniczego, dziwnego we wszystkiém co z nią ma jakikolwiek związek... dla tego to zapewne tyle mię zajmuje... Jakże ładna schylona nad książką, z główką spartą na ręku! gdybym był malarzem, jakżebym chciał ją w tém położeniu odmalować!»
Po kilku chwilach przypatrywania się, Edward zbliża się do Izory. Podchodzi zwolna, aby ją nie przestraszyć; lecz nogą natrafia na kamień; na ten odgłos dziéwczę obraca się szybko — okazując po-
Strona:Paul de Kock - Dom biały tom II.djvu/185
Ta strona została przepisana.
177