Strona:Paul de Kock - Dom biały tom II.djvu/191

Ta strona została przepisana.
183

daliła; widzi lekko wstępująca na skały; siada blisko miejsca na którym siedziała, i czeka jej powrotu. Piękność położenia, spokojność panująca w górach, które słońce oświécać zaczyna, samotność w jakiej się z ładną pastérką znajduje, dziwne myśli rodzą w umyśle Edwarda; serce jego bije silniej, oddech mu zabija, wyobraźnię jego zmąciły życzenia miłości a raczej roskoszy... lecz Izora wraca, przybiega i siada koło niego, mówiąc: «Otóź i jestem!» W tém poruszeniu, w tych słowach, tyle jest zanfania i prostoty, że Edward wstydzi się sam przed sobą za myśli, jakie mu przychodziły;... uspakaja się, serce jego wolniej bić zaczyna — i już śmié nawet spójrzeć na Izorę.
— «Czasem ja muszę daleko latać za kozami, rzekło dziéwczę: «mogłabym wprawdzie poprowadzić z sobą Smiałego, któ-