Strona:Paweł Keller - Baśń ostatnia.djvu/12

Ta strona została przepisana.

piękne białe góry z przełęczami, upłazami i roztokami, przez które wiodą samotne, nigdy stopą niczyją nietknięte ścieżki. Czasem znów, gdy leżę wyciągnięty na trawie, czuję, że podemną gdzieś w głębi ziemi musi niezawodnie istnieć kraj małych, bogatych gnomów.
Nieraz wydarzyło się, że podczas, kiedy pochylony nad biurkiem wypisywałem najpoważniejsze i najnudniejsze jednocześnie rzeczy, napadał mię nagle niepohamowany śmiech wnętrzny, jakby dziecięca dusza moja śmiała się we mnie. Wówczas uczuwałem zawsze wielką radość, ale jednocześnie strach mnie zbierał, by śmiechu tego nie usłyszeli zawistni, którzyby mi nigdy nie wybaczyli, że jestem tak młody. Bałem się i obawa ta sprawiła, że tyle, tyle razy wzbraniałem przystępu do siebie cudom niewysłowionym, jakimi są młodość i wesele.
Precz z obawą, wyganiam ją na cztery wiatry! Piszę tutaj jak mąż dojrzały i jak dziecko naprzemian, piszę wedle upodobania serca, bez troski o to, co będzie.
Ostatnia baśń! Moja ostatnia cicha, słodka święta wędrówka do krain niewysłowionych, dokąd udają się tylko najwięksi bogacze tej ziemi... dzieci. Moja ostatnia ucieczka w jasność pokoju i niewinności promiennej, w toń przeczystej radości, po której nie staje u drzwi duszy rozpacz, z ręką po haracz wyciągniętą.
Jak do schroniska bezpiecznego, przenoszę do książki tej wszystko, co mi jeszcze zostało