Strona:Paweł Laskowski - Droga do kultury.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.
19

wyznawcy jego, tam jest on pośród nich. Tymczasem Chrystus u nas zamknięty jest w kościele i na ulicy widujemy czasem jego obrazy i pochody na jego cześć, przygodnie słyszymy nawet salwy karabinowe dawane dziwnem zaiste nieporozumieniem na cześć cichego Chrystusa, ale Chrystusa samego w dzisiejszych społeczeństwach chrześcijańskich nie spotykamy.
Za granicą, gdzie fala życia wznosi się daleko wyżej, niż u nas, nie słychać takich pretensjonalnych narzekań, jak narzekania naszych księży, że masy obojętnieją dla kościoła i nie przychodzą na nabożeństwa. Tam religja wychodzi na ulice, przenika w najciemniejsze zaułki, zbiera najbardziej opuszczonych i wyrzuconych poza nawias społeczeństwa i stara się miłością i dobrocią przy pomocy ofiar pozyskać ich nanowo dla życia pożytecznego i pięknego, odpowiadającego duchowi Chrystusa. Taką jest np. działalność Armji Zbawienia i w ten sam sposób pracuje nad naprawieniem dusz ludzkich prawie każdy z kościołów Anglji i Ameryki. Ale u nas istnieje tak mało zrozumienia dla działalności podobnej, że zdobywamy się co najwyżej na wydrwienie i wykpienie takiej Armji Zbawienia, choć nie ulega wątpliwości, że taka instytucja trafiłaby do środowisk, w których lęże się bandytyzm i złodziejstwo. W środowiskach takich po raz pierwszy rozległoby się może imię Chrystusa i wieść o nim, że przyszedł, aby zbawił wszystko, co było zginęło. Niejeden z tych, którzy jutro czy pojutrze staną przed sądem, aby z sądu pójść na miejsce stracenia, usłyszawszy wieść o Chrystusie, który nienawidzi grzech, ale kocha grzesznika, zawróciłby może z drogi wiodącej do zguby i stałby się pożytecznym członkiem społeczeństwa. Podczas powstania 1794 roku pisał Kościuszko z obozu pod Połańcem do Franciszka Sapiehy: „Pamiętaj, że wojna nasza ma swój szczególny charakter, który dobrze pojąć należy: jej pomyślność zasadza się najwięcej na upowszechnieniu zapału... Do tego zbudzić potrzeba miłość w kraju tych, którzy dotąd nie wiedzieli nawet, że ojczyznę mają...“ Wielkie to są słowa i dotąd należycie nie ocenione. Lud trzeba przywiązać do sprawy publicznej jako do swej własnej. Podobnie ma się rzecz z chrześcijaństwem. I tu trzebaby podobnie uczynić jak radził Kościuszko: pociągnąć ku Bogu tych wszystkich żyjących w strasznej ciemnocie ducha, a nie wiedzących nawet, że mają miłującego ich Ojca w niebie.
Miłość jest potęgą, która zmiękcza kamienie, chociaż księża nasi w nią nie wierzą i, co najgorsza, wyznają publicznie, że wierzą tylko w potęgę strachu i grozy. Tak naprzykład ksiądz Ignacy Charszewski w książce swej „Wtóra podróż do Ciemnogrodu“ napisał takie fatalne słowa o swej wierze w człowieka i w potęgę miłości Bożej: „Któżby ostatecznie został się przy Bogu, gdyby nie bojaźń kary wiecznej? Bo i któżby po wykreśleniu dogmatu piekła chciał słuchać kościoła? Nie ma on do rozporządzenia Sybiru lub galer. Jego Sybirem, katorgą