Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/109

Ta strona została przepisana.

dziadku, na to waży, to i siłę ma w pięści. Przyznam się wam, że jadę tak ochotnie, jakbym jechał na odpust... Ja jeden mam słuszne prawo zemsty i chcę wszystkim pokazać, żem nie tylko do wideł...
— Przecie go nie zabijesz?
— Po co, czy to ja kat? Ja jeno chcę go złapać, jak psa wściekłego przywlec na sznurze do Anusi i do jej stóp go zwalić... po tym pokazać wsi, całej gromadzie, którą nękał mordami, a po tym odstawić go do miasta i dać rządowi, aby powiesił piekielnika... O to mi chodzi, a was ozłocę, gdy mi się wszystko uda!
— Nagrody mi nie trzeba, ale niech ci Bóg szczęści, bo diabeł to nie człowiek.
Po chwilowym milczeniu Stach począł mówić dalej:
— Gdy mi ten dom wskażecie, wrócicie z bratem do Nadbrzezia, a ja zostanę. Może przyjdzie mi się zatrzymać kilka dni, a może godzin, nie wiem... Wy tam bądźcie spokojni, dziewuchę moją pocieszajcie, bo w paszczę lazł nie będę, ino szukał sposobu... Jedzenie mam ze sobą i wszystko, co potrzeba... A wreszcie, przeciem nie pastuch, lecz wysłużony żołnierz. Na wojnie pod Kijowem dwóch bolszewików wiodło mnie do niewoli i jak myślicie — co się stało? Oto gdy się sposobność nadarzyła, tak trrrach jednego pięścią w łeb i od lewa drugiego, że się zwalili niby snopki... A ja wtedy ku swoim... Przez dwa dni i dwie noce kluczyłem jak ten lis między woj-