Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/126

Ta strona została przepisana.

niarz szedł dalej w tym kierunku, w jakim dążył dotychczas. Był to ten sam gościniec, którym przyjechał Stach z wieczora, a zatem prowadzący w jego rodzinne strony.
— Po co ten zbój tam idzie? — znowu przebiegło przez myśl Stacha. — Czyżby, jak opowiadał wywiadowca, chciał przekonać się — czy żyje ta ostatnia ofiara? Być może... Podobno każdy zbrodniarz krąży zazwyczaj w pobliżu miejsca swojej zbrodni, by przygłuszyć sumienie i zwęszyć, co się po krwawym czynie dzieje... Czyżby i ten zatwardziały piekielnik teraz dopiero wybrał się na te zwiady? A może również będzie chciał odwiedzić „Grodzisko“, w którego lochach zamknął podstępnie policję? Może jest ciekaw, czy wydobyła się na wolność, czy w tych dusznych podziemiach dogorywa już z głodu.
Na wspomnienie tej bezwzględności w czynach zbója, w duszy Stacha rozgorzał gniew tak straszny, iż ledwie się powstrzymał, aby nie wypaść na gościniec i z nożem w ręce nie runąć na zbrodniarza. Jakby na uciszenie jego nerwów, droga postać Anusi zamajaczyła mu w źrenicach, postać cudem śmierci wyrwana, a miłowana ponad życie, postać teraz zapewne w cichym śnie pogrążona...
A może właśnie nie śpi, może niepokój płoszy jej sen spod powiek, może się modli, ażeby komuś nie stało się nic złego?...
I ta myśl zda się powstrzymała chłopaka od