Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/130

Ta strona została przepisana.



VI

Tymczasem w pomroce nocnej spiesznie posuwały się naprzód — tajemniczy piekielnik i jego coraz zawziętszy mściciel.
Zbój nadal kroczył środkiem piaszczystego gościńca, zaś Stach ścieżką leśnego wałka.
W głuchym i mrocznym borze zbrodniarz czuł się widać bezpiecznym, bowiem przystanął śmiało i zabrał się do zapalania fajki. Za chwilę ruszył dalej, pochrząkując jak człowiek zadowolony z siebie wielce.
Jakoż istotnie jego zwierzęce i zwyrodniałe chęci miały podstawę do radości: połknął przecież, czego był pewny, urodziwą ofiarę, upoił się jej krwią i przerażeniem w modrych, niby kwitnący len źrenicach, przerażeniem, które zastygło wraz z uchodzącym życiem... zatarł po sobie wszelkie ślady, rzucił na całą okolicę nowy przestrach i grozę, — ba, nawet tropiącą go policję wciągnął w zasadzkę i takie za nią drzwi zatrzasnął, które chyba sam diabeł zdoła w tych ruinach otworzyć. Dziko naśmiewał się