Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/14

Ta strona została przepisana.

Podczas gdy policjant rozglądał się bezradnie, pragnąc za wszelką cenę znaleźć jakie takie poszlaki, tłum ludzi się pomnażał, dopominając się stanowczo natychmiastowego wezwania komisarza wraz z policyjnym psem. Postanowiono pod świeżym wrażeniem tego tragicznego wypadku, zdarzającego się w jednym okresie czasu już po raz czwarty z rzędu, użyć wszelkich starań i możliwych sił celem wytropienia straszliwego zbrodniarza, tym bardziej, że ostatnia ofiara, przez wszystkich lubiana i ceniona sierota, wstrząsnęła uczuciami całego sioła, specjalnie upatrzonego przez złoczyńcę.
Jakoż komendant po odpowiednim zabezpieczeniu miejsca zbrodni, ruszył co prędzej w kierunku pocztowego urzędu, aby telefonicznie o wypadku zameldować swej władzy oraz przedstawić jej kategoryczne nalegania ludności, gotowej ponieść wszelkie koszty, byle raz wreszcie móc rozwiązać tę piekącą zagadkę i oddać sprawcę w ręce sprawiedliwości.
Naraz tłum się poruszył, ze wsi biegł właśnie ile sił, blady jak płótno Stach Kobyłecki, syn wójta i narzeczony nieszczęśliwej Anusi. Nie zważając na opór straży wzbraniającej dostępu do izby ukochanej dziewczyny, skoczył do wnętrza jak szaleniec.
— Anusiu! — jęknął straszliwym głosem i rozrywany łkaniem padł na kolana obok krwią zalanej postaci.