Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/140

Ta strona została przepisana.

rownicę, po czym drzwi znowu zasunięto od zewnątrz.
Wiedźma tymczasem postała krótką chwilę i wziąwszy z wystającego węgła sierp oraz zgrzebną płachtę, ruszyła wolno ścieżką prowadzącą ku polom. Mijając wrota, przechodziła tak blisko ukrytego chłopaka, że ten słyszał wyraźnie szmer jej spódnic i chód tak ciężki, jak gdyby słoń przechodził.
Im bardziej oddalała się ta tryskająca siłą baba, tym Stach podnosił głowę wyżej, bacząc dokąd się uda. Po krótkim czasie rosła sylweta zeszła w dolinę ciągnącą się wzdłuż Wisły i przepadła w zaroślach.
— W każdym razie coś się zaczyna dziać — pomyślał Stach i znowu wyciągnął się na ziemi. — Dałbym se jednak głowę uciąć, że ta kobyła nie poszła do roboty, ale na jakieś zwiady... Nafutrowała zbója jak się patrzy, że będzie spał jak niedźwiedź, a sama poszła na prześpiegi...
Teraz tylko to jedno ogarnęło mu myśli: kto to jest ta kobieta, co łączy ją ze zbójem, a wreszcie dokąd się udała?
Życie na świecie wrzało już dawno w całej pełni, tak, że możnaby kogoś o tę babę wypytać, niestety, nikt się nie pokazywał w pobliżu, a Stach ani na jedną chwilkę nie chciał opuszczać swej placówki.
Słońce tymczasem wzbiło się na strop niebios i coraz silniej zaczynało przypiekać. Czas Sta-