Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/141

Ta strona została przepisana.

chowi dłużył się w nieskończoność, noc nieprzespana dawała znać o sobie i na zmęczone ciało zlewać senne rozleniwienie, a na dobitek tak różne opadały go myśli, tak kołatały w głowie monotonnie, że ani się połapał, kiedy zamknęły mu się oczy i utracił świadomość. Zasnął tak twardo, że nie odczuwał zgoła, iż jakiś żuk pokaźny wydostał mu się na policzek i spacerował po nim naokoło, zaglądając do ucha, to przypatrując się ciekawie czarnym wąsikom i wargom, spieczonym nieco przez nadmierne znużenie.