Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/143

Ta strona została przepisana.

raz dopiero wraca z symulowanej w polu pracy, albowiem zgrzebną płachtę miała pod pachą całkiem próżną. Zabrany z sobą sierp był więc tylko pretekstem, potrzebnym jej widocznie do upozorowania jakichś ukrytych celów.
Oczy Stacha wbiły się w mijającą go postać, niby dwa ostre groty i prowadziły ją uważnie aż do samego okna, w które, rozglądnąwszy się najprzód, zastukała trzykrotnie. Nowa radość oblała serce ukrytego chłopaka.
— Więc zbój tu nadal pozostał — radośnie przebiegło mu przez myśl — bo i komuż ta wiedźma oznajmiałaby swoje przyjście? Dzięki ci, Boże, żem przez ten długi i niezwalczony sen nie stracił piekielnika.
Prawie wyszeptał owo zbożne westchnienie, gdy drzwi uchyliły się cicho i wpuściły do wnętrza uśmiechniętą olbrzymkę.
Nerwy Stacha długim snem uciszone, teraz poczęły szaleć. Ogarnęła go wściekłość, jak wicher ogarnia łan zbożowy, miotając nim i trzęsąc na wszystkie strony. Miał już nadto tego męczącego czekania, tego leżenia w kolczastym głogu i wpatrywania się w chałupę czarownicy. Nie ulegało teraz wątpliwości, że zbój nadal znajduje się w tej norze, — na co więc czekać i kąsać wargi z wściekłości wciąż odkładanej zemsty?
Jakaś rozrywająca piersi siła jęła dławić chłopaka.
— Niedługo nadejdzie znowu noc i czarci