Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/144

Ta strona została przepisana.

wiedzą, co ten piekielnik uczyni z sobą, — szepnęła mu pokusa. — Na co więc czekasz, gdy prawie masz go w rękach? Nie chcesz wpaść tam jako jawny i bohaterski mściciel, to udaj podróżnego, poproś o sprzedaż kromki chleba, a gdy znajdziesz się w izbie, pokaż swoją odwagę i pomścij krzywdę swej najdroższej dziewczyny...
Szept tej pokusy tak mu trafił do serca, że wstał pospiesznie, nie bacząc na poruszone krzewy, zaczerwieniony krwi ukropem, zdecydowany na bezzwłoczną rozgrywkę, ślepy na wszystko, co tylko nie zrastało się z pomstą.
Lecz właśnie w chwili, kiedy zerwał się z ziemi, kiedy ostre żelazo ukrył w zanadrzu i już, już miał wypaść z zarośli, aby podejść ku chacie, postać Anusi, wprost jak żywa, stanęła przed nim w przejściu głogu i całą swoją osobą zastąpiła mu drogę.
— Stachu! — szept go uderzył jak na jawie — czemu nie wierzysz, że ja czuwam? Dyć cię już ostrzegałam, że modlę się o szczęśliwą pomyślność twej wyprawy... że całą duszą jestem z tobą, więc przecie wytrwaj! Jeśli uderzysz teraz — — zginiesz — — jeśli poczekasz jeszcze — Bóg ci poszczęści!
Chłopak cofnął się w tył zaskoczony tym tajemniczym szeptem, czy też jakby cudownym ostrzeżeniem.
Bo postać ukochanej Anusi była tylko złudze-