Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/15

Ta strona została przepisana.

Wprost nieprzytomny z bólu uchwycił ją za rękę i począł szlochać rozpaczliwie.
— Anusiu! moja Anusiu!... — tarzał się jęk po nieskrzepniętej jeszcze krwi, jęk przejmujący, ze dna serca wyrywany boleśnie.
Ludzie mimo zakazu jęli się ciżbić za oknami, lecz zaraz ten i ów cofnął się z przerażeniem; martwa postać dziewczyny, jakby się nagle poruszyła i pragnęła podźwignąć z zabroczonej podłogi...
Jeden Stach tylko nie dał się porwać chwilowemu lękowi. Wszakże czuł najwyraźniej, jak w tejże chwili dłoń Anusi drgnęła w jego uścisku i równocześnie prawie jej nieruchoma dotąd głowa podniosła się cośkolwiek. Usta, całe zalane krwią, jakby coś wyszeptały. Ciężkie, długie omdlenie, które wszyscy za śmierć uważali, cudem prawie zadrgało nagle pulsem życia.
— Ludzie, dyć ona żyje! — krzyknął ku oknu Stach, falą radości roztrzęsiony. — Wody, na miłość boską — wody!
Zgiełk się uczynił.
Nim się jednak ktoś zjawił, chłopak skoczył ku szafie, przy której stało wiadro z wodą i, dygocąc jak w febrze, jął cucić ukochaną dziewczynę. Za chwilę kilkoro ludzi weszło wreszcie do izby, i widząc, że nieszczęsna poczyna dawać znaki życia, jak najostrożniej podniesiono ją z ziemi i złożono na łóżku. Krwotok znowu jej zalał twarz i szyję, ale zarazem przyniósł ulgę, bowiem pozornie martwe piersi, ubezwładnione wprost