Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/162

Ta strona została przepisana.

kim — droga postać chłopaka powiała na nią niby słodki czar wiosny i łzy bezgranicznej radości zasłoniły jej oczy.
Tymczasem konwój zbliżył się do przejazdu i poczęto wstępować do łodzi rybackiej. Teraz dopiero komendant posterunku wziął od Stacha zbrodniarza i mocno ująwszy go za sznury, posadził między wywiadowcą a sobą. Stach bez szemrania oddał zbója, jak gdyby triumf, jakiego świadkiem było całe niemal Nadbrzezie zgromadzone na brzegu, wystarczał mu zupełnie. Spoglądał teraz tylko, czy w tłumie nie spostrzeże Anusi, bo jakże bardzo po owych ciężkich przejściach łaknął jej słodkiego widoku! Wszakżeż wypełnił wszystko, na co się zawziął i co przyrzekł swojej ukochanej dziewczynie i wieś na zawsze uwolnił od potwora. Spisał się gracko, wszystkich prześcignął w sprycie i oto wraca teraz jak prawdziwy bohater.
Bez straty czasu łódź odbiła od brzegu i popychana drągiem poczęła się wślizgiwać na pełną słońca wstęgę wody.
Tłum, widząc już coraz lepiej koszmarne rysy zbója, jął szemrać gniewnie i przybierać niebezpieczną postawę. Wójt, ojciec Stacha, począł uspakajać co śmielszych, jednakże jego napomnienia były za słabe wobec rozjuszonej gromady.
Prawie łódź się znalazła na samym środku rzeki, gdy skrępowany zbrodniarz, zachowujący się dotychczas jak gdyby w głaz się przeistoczył — dźwignął się z deski błyskawicznie i z taką dziką