Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/165

Ta strona została przepisana.

dziewczyny świat mu się inny rozsłonecznił — świat szczęścia i miłości...
Dopiero nad wieczorem wyłowiono zbrodniczego topielca. Był to już jednak tylko trup, siny, odrażający, zamykający w sobie całą tak tajemniczą przeszłość i niepojęte zbrodnie. Ażeby je chociaż w części wyświetlić, jeszcze tego samego dnia udano się do nieznajomej wiedźmy. Stach poprowadził policję pod jej samotną chatę. Niestety, nie zastano jej w domu. Czatowano do rana, jednak że bezskutecznie. Aż dopiero w południe rozeszła się pogłoska, że na konarze sosny w pobliskim lasku znaleziono wisielca. Ruszono na zbadanie. Stach w trupie poznał wiedźmę...
Tak więc jedyny świadek, który mógł rzucić jakieś światło na zagadkową postać zbója, usunął się ze śwaita. Rewizja, przeprowadzona w chałupie piekielnika, również nie przyniosła pożądanych wyników. Ludzie wiedzieli tylko tyle, że mieszkaniec tej chaty nazywał się Szerszeniec, że był odludkiem i z „diabłem trzymał jedno“ i że wszyscy to gniazdo omijali z daleka. Co go łączyło z ruinami zamczyska, co było przyczyną tych niesłychanych zbrodni, co oznaczały tajemnicze litery „B. W. z M.“, którymi znaczył wszystkie swoje ofiary, dlaczego zbrodni dokonywał w Nadbrzeziu i zawsze w dzień Zielonych światek, dlaczego zgładzał z tego świata tylko same kobiety — to wszystko okrył na zawsze mrok przejmującej, nieodgadnionej tajemnicy.