Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/20

Ta strona została przepisana.

mieć dla śledztwa decydujące wprost znaczenie. W tej chwili jednak było to niemożliwe, więc nie zwlekając, naprzód przesłuchano dziewczynkę, która rzekomo widziała jakąś postać uciekającą poza chatę, potym zlecono rolę psu.
Inteligentne zwierzę, górujące nad człowiekiem czułym, wysubtelnionym węchem, poczęło niespokojnie szukać śladu złoczyńcy najpierw po izbie wokół krwawej kałuży, dalej w kącie między szafą i drzwiami, gdzie prawdopodobnie czekał zbrodniarz i skąd znienacka rzucił się na ofiarę, wreszcie w sieni.
Pies zda się zaraz chwycił właściwy trop, albowiem bez wahania ruszył dalej wzdłuż chaty za stodołę i miedzą prosto w pole.
Zaciekawieni ludzie poczęli garnąć w ową stronę, ale na rozkaz komisarza musieli zostać w ogrodzie. W chacie przy chorej pozostał teraz tylko Stach, wprawdzie uspokojony nieco przez lekarza, lecz mimo wszystko przejęty grozą tego potwornego napadu i ubolewający całą swoją istotą. Wszak upłynęło zaledwie kilka godzin, gdy powracał z kościoła z ukochaną dziewczyną, gdy się radował jej uśmiechem i słodkimi oczyma, patrzącymi na niego jak dwa modre bławaty — i oto teraz zamiast uśmiechu widzi na jej ustach bladość i niemy ból, zamiast szczebiotu, którym napawał się niby słodką muzyką — słyszy rzężący oddech, a na cudne bławaty, spowite męką niemocy, opadły ciężkie, jakby ołowiane powieki. Mimo żyjącej w piersiach pomsty, tropie-