Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/21

Ta strona została przepisana.

nie śladów zbója nie obchodziło go zupełnie, bowiem w obecnej chwili jednego tylko łaknął całą duszą i o jedno się modlił — aby Anusia żyła.
Pobekiwanie krów w oborze dopominało się podoju i wygnania na paszę, o czym z powodu zamieszania aż do tej pory zupełnie zapomniano. Za radą Stacha Anusina stryjenka zaraz wypełniła tę czynność, poczem ktoś z sąsiadów wygnał bydło na błonie. Należało z kolei pomyśleć również o kimś, ktoby stale zaopiekował się Anusią i nad tym właśnie, biorąc na siebie inne zajęcia gospodarskie, jął się Stach zastanawiać.
Tymczasem pies, wodząc po lekko udeptanym trawniku i nie zbaczając ani trochę, prowadził dalej policję, poważny i całkowicie pewny siebie, jak gdyby zdawał sobie sprawę, jak wielkie włożono nań zadanie. Ślady wciąż jeszcze wiodły miedzą, ciągnąc się wzdłuż zbóż w stronę wysokiej kępy brzóz i olch widniejących w oddali.
Aż naraz zatrzymał się na moment i skręcił nagle brzegiem fosy, w poprzek przecinającej pola, okazując ajentowi spojrzeniem, aby szedł za nim.
Ruszono zatem spieszniej w kierunku niedalekiej już rzeki, Wisły. Przez kilkadziesiąt kroków ślad prowadził wzdłuż fosy, potem brózdą przez wielki łan pszenicy, należący do dworu, a kiedy ten się skończył, wiódł przez łąkę całkiem wyraźnie po świeżo podeptanej trawie i znowu zboczył w gęstwę wiklin, zarastającą całe pobrze-