Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/30

Ta strona została przepisana.

dzi i po chwili sprawa się wyjaśniła: Grzela nie kłamał. Również w olszynie znaleziono torbę z rybami i poskładaną wcale kunsztowną sieć, pomysłu niefortunnego Grzeli.
Napięte nerwy przedstawicieli policji opadły niby podcięte włókna; zamiast zbrodniarza, chwycono kłusownika.
Jęto poklinać na tę fatalną humoreskę, która im tyle narobiła nadziei i przyniosła w ostatku zgoła śmieszny epilog.
Komisarz jednak nie zrażał się tym wcale, pochłonięty zupełnie swoim ciężkim do spełnienia zadaniem.
— Od jakiej pory te ryby dziś łapiecie? — spytał obecnie chłopa pełnego skruchy i niemej prośby w oczach. — Powiedzcie prawdę, bo inaczej będzie z wami źle!
— Pewno od sumy...
— Od sumy! To znaczy od dziewiątej godziny?
— Ano tak niby. Jeno jak beła suma, tom zastawił sieć i mówiłem se pacierz, aby nie grzeszyć w nabożeństwo.
— A czy tu rzeką nie płynął kto na łódce lub z tamtej strony na tę się nie przeprawiał?
— Nie zaprę, jakiś człek się przeprawiał, tam trochę wyżej.
— Kiedy to było?
— Prawie w samo południe, lub odrobinkę późni.
Skupiano coraz bardziej uwagę.