Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/31

Ta strona została przepisana.

— Któż to mógł być, nie poznaliście?
— Nie, miarkuję jeno, ze beł to jakiś pan. Przyjechoł se na łódce, potem na brzegu rozebrał ją w kawałki, na plecy wzion i posed se hań prosto ku lasowi...
Komisarz widząc, że ten niespodziewany świadek może ogromnie przyczynić się do śledztwa, począł powoli zadawać mu pytania, nie pomijając najmniejszego szczegółu. W każdym razie już to jedno wiedziano, w jakim kierunku poszedł zbrodniarz, że to on był niechybnie i gdzie należy skierować teraz dalszy pościg.
Jakoż na podstawie dalszych informacyj Grzeli Kołodzieja, ustalono niezbicie, że zbrodniarz posiada ze sobą kajak, że jest wysoki i z wyglądu robi wrażenie inteligenta; że miał przewieszoną na ręce białą zarzutkę lub pelerynę, którą wdziawszy na siebie, wraz z kapturem, mógł rzeczywiście w oczach prostej dziewczyny wyglądać jak straszydło; wreszcie, że po przeprawieniu się przez rzekę udał się ku lasowi.
Danych było wprawdzie nie wiele, lecz w każdym razie i to miało swą wartość. Bądź co bądź już odpadało podejrzenie, by sprawca był miejscowy, tylko przybywa skądś na ten jeden doroczny, krwawy występ. Czy mieszka w dalszej okolicy, czy przyjeżdża pociągiem, jako że poza lasem w odległości półtorej mili znajdowała się kolejowa stacja, pozostawało dalej niewyjaśnioną tajemnicą.
Nie tracąc czasu, komisarz odprawił przewoź-