Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/32

Ta strona została przepisana.

nika z powrotem oraz zwolnił lamentującego wciąż rybaka i wraz z pomocnikami skierował się do wsi Przylesie, gdzie zmobilizowano jeszcze dwóch posterunkowych i równocześnie przez telefon powiadomiono o zaszłej zbrodni kilka policyjnych placówek, znajdujących się na tym odcinku kolejowej linii, podając zarazem szczegóły dotyczące wyglądu zagadkowego osobnika. Jeśli więc zbrodniarz nie zdołał jeszcze ulotnić się pociągiem, pułapka była zastawiona, chyba że dla zmylenia tropu udał się całkiem w inną stronę i przepadł kędyś w lasach.
Nie dbając jednak o to, ułożono niezwłocznie plan dalszego pościgu i pojedyńczo, aby przepatrzeć możliwie jak największy szmat przestrzeni, ruszono ku lasowi. Jedynie ajent z psem udał się ścieżką wskazaną mu przez Grzelę, na której w polach zniknął mu z oczu ów tajemniczy człowiek.
Niestety pies już nie odszukał śladów, deszcz bowiem zatarł wszystko i zmienił ścieżkę w grząskie błoto. Pastuchy, spotykani po drodze, nie udzielili ajentowi żadnego spostrzeżenia, jak gdyby zbrodniarz chyłkiem przekradał się przez zboża, lub oczekiwał zmroku w jakiej dobrej kryjówce.
Po godzinnym myszkowaniu po polach, mokry i zabłocony ajent wydostał się do lasu.
Nadybanie zbrodniarza w gąszczach i zagajnikach było niepodobieństwem, chyba gdyby obława liczyła setki ludzi, mimo to jednak oddany