Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/33

Ta strona została przepisana.

sprawie ajent szedł dalej wedle ułożonego planu, puszczał w gęstwiny psa, przez które sam nie przedostałby się, słowem okazał się bardzo skrupulatnym i niestrudzonym wywiadowcą. Po prostu czynił to z pasji, tajemniczy bowiem ów zbrodniarz podniecał jego wyobraźnię do najwyższego stopnia, nie tyle może przez swój dzisiejszy napad, ile przez systematyczność w dokonywaniu zbrodni. Dokonał ich już cztery, wszystkie przeprowadził jednakowo, w jednym czasie i wszystkie w jednej wsi. Zagadkowy kryptonim „B. W. z M“, jaki zawsze pozostawiał za sobą, niemniej mącił mu myśli i zmuszał do najbardziej fantastycznych domysłów. Co te litery oznaczały i dlaczego właściwie kładł je jak pieczęć po dokonaniu zbrodni? Czyżby w ten sposób pragnął zwrócić uwagę, że jedna i ta sama ręka zatapia nóż w ofiary, ręka fatalna, czy też mściwa? Jeżeli mściwa, to z jakich-że powodów? A może to jest jaki zwyrodniały sadysta, jakowyś wampir w ludzkim ciele, którego zadowala jeden śmiertelny cios nożem i łyk ciepłej, wytryskującej z rany krwi? Wszak jak mówią kryminalne zapiski i tacy w świecie zwyrodnialcy istnieją... Tak, to wiadome, dlaczego jednak zbrodniarz upatrzył sobie do tych potwornych czynów tę właśnie wieś? Dlaczego na te straszliwe swoje odwiedziny nie wybiera dni innych, tylko Zielone Świątki?
Istotnie była to niewiarygodna wprost zagadka i bezprzykładne wydarzenie. Rzecz podobna jeszcze się chyba nie zdarzyła, w każdym razie