Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/35

Ta strona została przepisana.

wszelkie możliwe plany i już się widział przebranego za chłopa, żebraka czy włóczęgę, słowem jaką mu przyjdzie odgrywać rolę.
Upłynęła może godzina, gdy naraz jakiś głos począł nawoływać po lesie. Nie był to głos chłopięcy dla zwyczajnej swawoli i bawienia się echem, ale głos dorosłego człowieka. Jak się zdawało ajentowi, głos ten zwoływał kogoś niecierpliwie.
— Hop! hop! — odpowiedział mu również i począł szybko zmierzać w owym kierunku.
Głos się odzywał coraz bliżej, wreszcie wśród drzew spostrzegł ajent jakowegoś wieśniaka jadącego na koniu. Po chwili wywiadowca rozpoznał w jeźdźcu Grzelę... Chłop był zdyszany i czymś bardzo przejęty, zaś koń zbryzgany błotem i spieniony.
— Panie! Panie! — zawołał Grzela na ajenta, podjeżdżając ku niemu. — Haw nie sukajcie, tego zbója tu nima... On posed tam — i wskazał ręką ku północy. — Syn mój go widzioł, inne ludzie widzieli... Zbierzcie się prędzy, abo wsiądźcie na konia... Co inom się dowiedzioł i duchem do was pędzę...
Serce ajenta poczęło bić gwałtownie.
— Czy jest tam jeszcze gdzie, czy poszedł dalej? — zapytał szybko.
— Posed, a kiej się ludzie dowiedzieli ode umie co to za jeden, to pół wsi za nim poleciało. Beliście lo mnie dobrzy, to wom i daję znać... Ta-