Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/38

Ta strona została przepisana.

— Porwało go?
— Niewiada, lec jus na świat nie wysed.
— A ową białą panią często ludzie widują?
— Różnie. Najłatwiej mozno ją widzieć o północku, kiedy miesiącek świeci. Wtedy zowse wychodzi.
— A wyście ją widzieli?
— Jo nie, lec mój nieboscyk rodzic to się z nią spotkoł oko w oko. Barzo jest wysoko i bialutko jak truchło... Ale dosyć jest ludzi, co to mogą poświadczyć.
Dorywcze opowiadanie Grzeli nie było wcale czczym wymysłem, lecz opierało się istotnie na starej klechdzie, związanej z ruinami tego rozpadłego zamczyska. Klechda ta o białej pani, skarbach istniejących w podziemiach i strzegących ich duchach przechodziła z pokolenia na pokolenie, że dzisiaj była jeszcze tak żywa, jakby wczoraj powstała. Oczywiście biała pani była kośćcem tej ludowej legendy i wszyscy święcie wierzyli w jej istnienie. Wielu z nocnych koniuchów pono naprawdę ją widziało, a co ważniejsze, nawet starzy poważni gospodarze gotowi byli przysiąc, że ją widzieli najwyraźniej i słyszeli jej lament. Co się tyczy owych skarbów, to przed kilkoma laty taki pono miał zajść wypadek: Oto pewnej niedzieli podczas sumy wioskowi swawolnicy wrzucili do podziemia pewnego służebnika, sierotę. Naraz coś w lochach zahuczało, że wszyscy zbiegli przerażeni, tylko biedny pastuszek się nie uląkł. Zanim się spostrzegł co się dzieje, coś mu u nóg brzęknę-