Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/39

Ta strona została przepisana.

ło. Patrzy, a oto jego kapelusz pełen złotych dukatów. Po za tym widywano również, jak w wigilię Matki Boskiej Siewnej wydostawał się z lochów dym i siwy płomyczek Jedni mówili, że to się złoto tak przepala, inni, że biała pani w rocznicę swojej zbrodni oczyszcza się na ogniu, nikt jednak mimo licznych zachodów nie zbadał tego i nie odsłonił tajemnicy. Atoli nie ulegało wątpliwości, że w tych mrocznych podziemiach coś dzieje się i kryje, że nocą słychać tam płacz i ludzkie zawodzenie, że nawet konie pędzone koło murów strzygą uszami i uciekają w strachu, w końcu trudno było zaprzeczyć zeznaniom różnych świadków, składających się z poważnych i wiarygodnych gospodarzy, którzy na własne oczy widzieli owe dziwy. Wreszcie, czy mało wokół otacza nas tajemnic, by nie dać temu wiary? Wszak myśmy tylko w małej cząstce i powierzchownie zdołali poznać świat, podczas gdy jest tu pełno najdziwniejszych zagadek, niedostępnych dla naszych słabych zmysłów. A jednak nie da się zaprzeczyć, że po za naszym światem istnieje świat nieznany, okryty tajemnicą, która czasami przemówi nieco do człowieka, odchyli mu maleńki tylko rąbek swych niezgłębionych tajni, aby, jako słabe, ludzkie stworzenie, z przestrachu nie oszalał.
Po półgodzinnym szybkim marszu policjanci z przewodnikiem wydostali się z lasu.
— Oto „Grodzisko“ — ozwał się Grzela, wskazując dłonią na wyniosły niedaleki pagórek, najeżony wokoło resztkami czarnych murów.