ne. A nuż istotnie zbrodniarz ma jakiś związek z tymi podziemnymi lochami, a nawet ową „białą panią“? Może dla swych piekielnych celów wykorzystał legendę i w tym kierunku pragnie zwrócić domysły, nadając równocześnie zdarzeniu piętno niesamowitej grozy? Może właśnie ma w podziemiach kryjówkę, zna chodnik z wyjściem sobie tylko wiadomym i do tej chwili kto wie gdzie się znajduje?
Przerzucając najrozmaitsze myśli i przypuszczenia, stanął nareszcie z podwładnymi u podnóża „Grodziska“ i rzucił okiem w potężny otwór w murze, wiodący do podziemi.
Jak się jednakże zaraz z krótkiej rozmowy z parobkami okazało, nikt z obecnych, z powodu znacznej odległości pomiędzy uciekającymi a pogonią, nie mógł dostrzec wyraźnie, aby ów człowiek wpadł do otworu, tylko że koło tego miejsca zniknął im nagle z oczu, a więc tam ukrył się niechybnie.
— Czy jest stąd inne wyjście? — spytał komisarz. — Podobno jest nad rzeką.
— Tak — potwierdzono i wskazano kierunek. — Ale i tam pilnują.
— Dobrze — pochwalił. — Innego nie ma absolutnie?
— Nie ma.
Komisarz wydał szybko rozkazy, po czym dwóch posterunkowych ruszyło spiesznie w stronę pobliskiej Wisły.
Odpowiedzi na dalsze zapytania pokrywały się
Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/41
Ta strona została skorygowana.