Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/46

Ta strona została przepisana.

stem, jakby istotnie było tutaj siedlisko jedynie gadów i potępionych duchów. Nie ulegało wątpliwości, że jak każde starożytne zamczysko, tak i owe ruiny musiały być świadkiem okropnych ongiś mordów, a już podziemia i pieczary potworną kaźnią nieszczęsnych skazańców. W takich lochach więziono dawniej pobuntowanych jeńców, tu w czasie srogich najazdów znajdowano schronienie, w podobnych norach umierali głodową śmiercią zbrodniarze i polityczni przeciwnicy możnych bezwzględnych panów i satrapów. Historie takich zamczyskowych kryjówek, do których światło dzienne nie docierało nigdy, to prawie zawsze pełne tajemnic karty bezprawia, czy surowego sądu, ociekające krwią, brzemienne okrucieństwem, jęczące grozą. Krzyk skazańców głuchł w tych zamroczonych kazamatach, z których wygnano miłosierdzie, a gdzie jedynie panowała straszliwa śmierć i zemsta.
Mało kiedy mógł się dowiedzieć świat, kto zmarł sromotnie w tych nieludzkich więzieniach, kogo mrok śmierci tam przywalał na wiekuiste zapomnienie.
Ginęli w tym wilgotnym zaduchu zwykli zbrodniarze i rycerze bez plamy, ginęli niewygodni książęta, oporni chłopi i niewinne kobiety. Są stare księgi, mówiące o tych straszliwych dziejach i ucisku czartowskiej samowoli, księgi, przerażające grozą opowieści owych minionych wieków.
Zda się musiał ich wiele czytać wywiadowca,