Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/53

Ta strona została przepisana.

skliwie każdy jej oddech, mrugnienie powiek, każdy jej ruch. Siostra jego czuwała również obok, gdyż serdecznie miłowała Anusię, nie tylko jako swoją przyszłą bratową, ale dobrą, uczynną i szczerą towarzyszkę. Zresztą, któż nie szanował tej pracowitej i samotnej sieroty? Była ulubienicą wszystkich za swoje dobre serce, a już jej oczy, niby słodkie bławaty, zjednywały jej miłość, jak ją zjednywa u dobrego człowieka rosnący w polu kwiat.
Niedługo noc otuliła świat cały welonem mroku. Dla jednych niosła ona spokojny odpoczynek, dla Stacha jednak poczęła się wlec ciężko jak gdyby wieczność cała.
Koło północy cichy, spokojny sen ukołysał Anusię. Może Bóg się zlitował nad niewinną sierotą i wysłuchał rozpaczliwej modlitwy bolejącego Stacha. Może zesłał ów sen jako zwiastuna Swej ojcowskiej dobroci i dal znak śmierci, by odeszła?
Może...
Prawie poczęło świtać, gdy grupka policjantów z komisarzem na czele już się zbliżała do „Grodziska“. Przyszli jeszcze przed wschodem słońca na ten niezwykły łów, zaopatrzeni w odpowiednie przyrządy, pozornie opanowani, jednak z ogniem podniety w oczach. Nic dziwnego, wszak miano do czynienia nie z lisem czy zającem, lecz z krwiożerczym potworem.
Wedle raportu posterunkowych, obu wylotów