Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/54

Ta strona została przepisana.

lochów nie tylko nikt nie opuścił, ale nawet żadne podejrzane szmery przez cały czas nie dochodziły z wnętrza. Widocznie zbrodniarz, czując się osaczonym, nie myślał wcale o ucieczce i oczekiwał na rozgrywkę w mrocznych lochach podziemi.
Policja po ponownym dokładnym obejrzeniu „Grodziska“ oraz przeszukaniu zarośli, czy przypadkowo nie kryją w sobie jakiego utajonego wyjścia, z miejsca zabrała się do dzieła. Jak wczoraj tak i obecnie poszli na ochotników ajent wraz z przodownikiem, jedynie pies musiał wykonać twardy rozkaz i z widoczną niechęcią dawał się brać na smycz.
Zamieniwszy ostatnie słowo z komisarzem i opatrzywszy dobrze broń, zagłębiono się w otwór. Równocześnie wzmocniono straże u wylotów, aby poszukiwany zbrodniarz już żadną miarą nie wymknął się z pułapki.
Mimo tak wczesnej pory gawiedź z pobliskiej wsi już jęła się gromadzić i pełna podniecenia szeptała między sobą o tajemniczym zbóju, który w jej wyobraźni urastał do rozmiarów legendarnego wprost potwora. Jakoż, aczkolwiek w ludzkim ciele, był tym nienasytnym potworem, na którego wspomnienie strach mroził ciało, podczas gdy myśli gubiły się w czarnych zaułkach tajemnicy. Tak wśród gawiedzi, jak i śledczej władzy rodziły się pytania — kto jest owym wcielonym diabłem, jaki cel mają te niesłychane zbrodnie,