Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/58

Ta strona została przepisana.

wreszcie ku wielkiemu zdumieniu wywiadowcy, zamykał go wielki, ciosany głaz. Nie było mowy, by go w jakiś sposób podważyć, tak był potężny.
— Albo piekielnik zatarasował się w ten sposób, albo jest to zwalisko, które chyba sam diabeł potrafiłby usunąć — wyszeptał ajent. — Nie ma wyjścia, jak wrócić i zbadać drugi chodnik. Ten czort jest tu kędyś na pewno... Akurat może znajdziemy jakie okrążenie... Jakkolwiek będzie, naszych rąk zbrodniarz nie ujdzie.
Zawrócili pospiesznie.
Naraz stanęli obaj jakby wryci; wejście, którym przed chwilą przedostali się tutaj, było również zamknięte olbrzymim blokiem ciosanego piaskowca.
W pierwszej chwili myśleli, że chyba pobłądzili. Aliści prawie równocześnie stanęło im w pamięci, że chodnik prawy, w którym się znajdowali i który właśnie tarasowały głazy, tworzył równy i jednolity, najlepiej zachowany korytarz, a co ważniejsze bez śladu jakichś zamaskowanych drzwi. Było zatem rzeczą jasną, że będąc w głębi i obserwując zawalone skałami dolne przejście — zostali w międzyczasie zamknięci tym oto kamiennym blokiem. Teraz dopiero zrozumieli, że owo przytłumione dudnienie, jakie przed kilku minutami wstrzymało ich na miejscu, pochodziło z opuszczenia na ziemię tej czartowskiej zasuwy, tkwiącej przed tym w sklepieniu i tak dokładnie