Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/66

Ta strona została przepisana.

radzić — odpowiedział bezdźwięcznie. — Ja myślę, panie wywiadowco, aby wystrzelić i dać w ten sposób znać o sobie. Może usłyszą echo i myśląc, że to walka ze zbójem, nadejdą nam z pomocą.
— Owszem, sam to w tej chwili rozważałem. Na razie nic nam innego nie zostaje, jak alarmować tamtych.
Postąpił naprzód kilka kroków i skierowawszy browning w ziemisty grunt chodnika, pociągnął cyngiel.
Rozległ się rozdzierający uszy huk, tym przeraźliwszy, że pomieszany z echem dławiącym się wśród zamkniętej i niewielkiej przestrzeni.
Pies zaskoczony tak niespodziewanym strzałem, zerwał się z ziemi i bojaźliwie ukrył się za przodownika. Nikt jednak teraz nie zwracał nań uwagi, bowiem słuch ludzi łowił skutek wystrzału.
Jakoż w lochach poza skalnymi drzwiami rozległo się echo wprawdzie słabe i nieco przytłumione, jednak wystarczające może, aby dotrzeć do uszu ludzi stojących u wejścia do podziemi. Góra cała drżała lekko w posadach, jak drży ziemia od dalekiego gromu.
— Sądzę, że usłyszano nas na pewno — odezwał się przodownik, którego wystrzał znacznie podniecił i napełnił otuchą.
— Ano, wkrótce to zobaczymy. Nim jednak podniosą się jakoś owe przeklęte drzwi, czy je rozbija kilofami, upłynie sporo czasu w tym ohyd-