Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/68

Ta strona została przepisana.

Pan komisarz jest widać pewny, że zbój zabity lub raniony i niecierpliwie czeka na nasz zwycięski powrót.
Drugi wystrzał powinien go objaśnić, że sprawa nie przedstawia się łatwo, że zbój się broni lub ucieka, wreszcie, że sam strzela z zasadzki, zatem tym bardziej potrzeba nam pomocy. Będąc na miejscu pana komisarza, rozkazałbym natychmiast ruszyć do wnętrza obu strażom i wziąć w ten sposób draba we dwa ognie. Przecież to jasne, że tu na wiwat nikt nie strzela.
— Może jeszcze wystrzelić? — spytał niecierpliwie przodownik.
— Owszem, strzelaj pan zdrów, jednak trzeba zostawić sobie ze dwa naboje... Nie rozumie pan, po co? Rzecz prosta, że dla siebie, kiedy nie przyjdzie pomoc, lub nie potrafi uporać się z tą skałą. Przecież o wiele lepiej palnąć sobie w łeb, niż przez dni kilka zaglądać śmierci w ślepia...
Przodownik nic nie odrzekł, tylko westchnął głęboko. Myślał nad czymś przez chwilę, wreszcie odwiódł bezpiecznik i palnął w ciemność lochu.
Ajent poświecił po sklepieniu, z którego z powodu wstrząsu posypała się piarga, lecz zaraz zgasił światło.
— W takiej piekielnej celi tylko taki deszcz pada — wyszeptał ironicznie. — Szkoda, że nie mamy armaty, bobyśmy wreszcie zrobili jaki otwór...