Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/71

Ta strona została przepisana.

z góry drzwi... Trzeba się zatem wrócić aż do miejsca, gdzie się rozwidla chodnik, wejść w jego lewe ramię i stamtąd w jakiś sposób odszukać wejście do tej zasuwy. Nie uda się jej podnieść, to trzeba zawołać ludzi i kilofami ten blok rozbić! Pośpiech konieczny, bo my tu ledwie oddychamy! Uważajcie jednakże na każdą piędź sklepienia, bo i tam są może takie ślepe drzwi. My te drzwi oto wzięliśmy również za zwykły blok wmurowany w sklepienie... Ilu tam ludzi jest z panem komisarzem?
— Jeden posterunkowy, zaś drugi z chłopem weszli w chodnik od Wisły. Więc drab tu jest na pewno?
— Pewnie, że jest, jeśli nas tak urządził! Przed godziną słyszałem jego kroki nad nami.
— Zatem czekajcie! — odrzekł komisarz i udano się cicho we wskazanym kierunku.
Podczas gdy wstępowano w lewą odnogę lochu, tam na górze, na powierzchni „Grodziska“ w gęstych krzakach głogu i tarniny poruszyła się trawa i w kilka sekund później zapadła się wraz z ziemią. W otworze o łokciowej średnicy ukazała się głowa, kanciasta, porosła rudym, szczecinowatym włosem... a wreszcie oczy sępie z piętnem dzikości i zwierzęcego blasku — i te poczęły czujnie rozglądać się wokoło.
Po chwili z owej jamy wydostały się nadmiernie duże bary, kościste i przygarbione nieco, wreszcie wypełzła cała postać z kajakiem w potężnej łapie i powalanym ziemią białym płaszczu.