Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/81

Ta strona została przepisana.

zwęża coraz bardziej. Ja pójdę pierwszy, bowiem w takiej ciasnocie lepiej jest władać krótką bronią.
Jakoż po kilku krokach dalej chodnik stał się tak wąski, że nawet jeden człowiek musiał się z trudem przeciskać.
Ślady z powodu miękkiej ziemi pozwalały przypuszczać, że zbrodniarz wyciskał je przed chwilą i że tu już gdzieś blisko powinien się znajdować. Jednak po chwili strop chodnika tak bardzo się obniżył, iż trzeba było poruszać się na kolanach i rękach. Chodnik prowadził stale w górę i skośnie, co komisarza jęło poważnie zastanawiać. Czyżby było możliwe, by tak wysoko mogła jeszcze znajdować się jakaś tajemnicza komora, ostateczne oparcie dla przebiegłego zbója? Widocznie coś być powinno w tym rodzaju, jeżeli wiódł tam chodnik, a co ważniejsze, ten świeży trop.
Ciężka atmosfera podziemi jęła stopniowo stawać się coraz lżejszą, co jeszcze bardziej zastanawiało komisarza. Nie bacząc jednak na to, porał się dalej z zawziętością człowieka, który rzetelnie pojmuje swoje służbowe obowiązki i nie bacząc na życie, pragnie osaczyć potwornego szkodnika.
Naraz światło latarki jakby nieco przybladło. Świeże powietrze wionęło kędyś z góry, oraz dało się odczuć miłe, łagodne ciepło.