Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/83

Ta strona została przepisana.

przodownik — i owym stokiem zeszedł na dół. Gdyby był teraz pies, lecz pies zamknięty z wywiadowcą.
— A niech to wszystko piorun trzaśnie! — zaklął rozwścieczony komisarz. — Pierwszy raz w swoim życiu mam do czynienia z takim rafinowanym drabem! Pojęcie wprost przechodzi, jak on zna te podziemia! Nic ma dwóch zdań, że ten piekielnik jest tutejszy!
— Panie komisarzu, czy pójdziemy tym tropem? — spytał przodownik, przyglądając się śladom.
— Bez psa jest to już chyba beznadziejne, lecz niech pan idzie sam. Ja przede wszystkim zajmę się wyswobodzeniem tamtych.
Coś jeszcze zlecił podwładnemu i jął schodzić z pagórka w stronę wyczekujących ludzi.
Gdy minął krzewy, spostrzegła go gromada wartującego chłopstwa.
— Widzicie ludzie — ktoś nagle się odezwał — dyć to komisarz ku nam idzie.
— Przecież on wlazł do lochów! — zdziwił się drugi.
— No wlazł! — stwierdziło kilka głosów.
— A więc jakim sposobem wziął się teraz na wierzchu?
Nikt nie miał na to odpowiedzi, tylko zdziwione oczy wszystkich tkwiły w postaci komi-