Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/87

Ta strona została przepisana.



IV

Wiosna pyszniła się całym swoim nieprzebranym bogactwem. Świat tonął w zieloności, rozbrzmiewał śpiewem niezliczonego ptactwa i kąpał się w promieniach przerozkosznego słońca. Zewsząd płynęła radość, przemożna chęć do życia i niepojęte upojenie, jakim dyszy każda kwietna gałązka, każda trawka i wysmukłe źdźbło zboża w pogodny dzień na wiosnę. Pracujące ręce wiejskich ludzi zdały się nie odczuwać znużenia, jakby i je porywał z sobą ten prąd twórczego uniesienia, ta wokół rozpulsowana radość, każąca zapominać, że pot oblewa czoła i że z nadmiernego wysiłku świat czasem w oczach pociemnieje. Wszelki smutek jakby gdzieś przepadł, jakby się rozwiał w błękicie niebios i rozkwieconych łąkach, lub jakby go przygłuszył niestrudzony śpiew skowronka i pasterskie piosenki.
Nawet w tak smutnej dotąd izbie Anusi Zaleśnianki ocknęło się wesele i igrało radośnie z blaskami południowego słońca, przeciskającego