Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/88

Ta strona została przepisana.

się przez gąszcz dorodnych mirtów, ustawionych na oknach.
Ona sama, do wczoraj jeszcze na wpół przytomna i mocująca się ze śmiercią, uśmiechnęła się również. Był to jej pierwszy uśmiech od dnia tego potwornego napadu, zwiastujący zwycięstwo życia nad czyhającą śmiercią, uśmiech szczęśliwy. Tak uśmiecha się jedynie wiosna, kiedy pokona martwą powłokę zimy, kiedy stopi ostatnie spłechcie śniegu i wybucha ciepłym oddechem pierwszy pierwiosnek lub stokrotka.
Oczy Stacha, siedzącego na zydlu obok łóżka, nie posiadały się ze szczęścia. Nareszcie Bóg łaskawie ulitował się nad tą nieszczęsną ofiarą, i przywrócił ją życiu. To ponad wszystko umiłowane dziewczę nie odejdzie od niego w tajemnicze zaświaty, lecz będzie żyło... będzie! Oto już się uśmiechają te chabrowe oczęta, tak słodko i przyjaźnie, jakby się błękitne niebo uśmiechało... Na policzkach, tak jeszcze wczoraj bladych, kwitnie lekki rumieniec... niewinne usta nabrały barw czereśni... rzekłbyś, że to róża rozkwita.
Wielogodzinna rozpacz Stacha rozpierzchła się bez śladu, zapomniał, ile przecierpiał i wylał gorzkich łez, ile strasznych obrazów przeszło mu przed oczyma. To jedno uśmiechnięte i radosne spojrzenie rozwiało teraz wszystkie wątpliwości i bóle i kazało zapomnieć o tych koszmarnych, jak wieczność długich nocach, w czasie których