życie ukochanej dziewczyny zdawało się zamierać i gasnąć niby słaby płomyczek.
Patrząc obecnie na nią, czuł się jak gdyby odrodzony, jakby niezmierny ciężar spadł mu z ramion i balsam niewysłownie kojący rozlewał mu się w piersiach.
Od godziny już może rozmawiali ze sobą, więcej radością spojrzeń, więcej uczuciem wezbranym w oddanych sobie sercach, niźli słowami.
Szczęście Anusi było teraz bezbrzeżne, że właśnie, gdy po raz pierwszy spoglądnęła przytomnie — ujrzała obok siebie czuwającego cicho Stacha...
Pamiętała to również, że ile razy po omdleniu wracała jej mała iskierka świadomości, to zawsze oczy spostrzegły tę nachyloną ku niej postać, coś szepczącą żarliwie. Więc czuwał przy niej nieustannie... o jakiż on dobry i oddany, jaki kochający!
— Stasiu — wyszepnęła szczęśliwa i wyciągła doń rękę, podczas gdy druga tuliła do policzka małą wiązankę kwiatów polnych, jakich Stach jej dziś narwał. — Stasiu jedyny!...
Tyle w tym szepcie było miłości i uciechy, że serce siedzącego chłopaka omal nie wyskoczyło z piersi. Ujął podaną sobie dłoń i pieścił ją jak skarb.
Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/89
Ta strona została przepisana.