Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— Anusiu moja najmilsza, — ozwał się drżącym ze szczęścia głosem — może cię słowa męczą?
Łzy radości zamgliły mu źrenice.
— Nie, nie — odpowiedziała cicho. — Tak mi jest dobrze i tak szczęśnie, że wnetbym nawet wstała...
— Och, lecz ta rana...
— Boli jeszcze, bo boli, lecz już inaczej... Już tak nie piecze w piersi... już rana prawie zaschła, i czuję, że się goi...
— Bogu niech będą dzięki, że taki miłosierny i uratował mi cię, Anuś...
— Mówiłeś, że tak źle było ze mną? Bo ja naprawdę nic a nic nie pamiętam...
— Miałaś wielką gorączkę i byłaś nieprzytomna. Dopiero wczoraj wieczór nastąpiła poprawa, jakby się cud stał jaki.
Uścisnęła mu rękę i nie spuszczała zeń spojrzenia.
— A tyś był ciągle przy mnie?
— No, jakżeby... jeszcze się pytasz? Jezu, przecież ja bym od ciebie nie mógł ani na chwilę odejść.
— Ja czułam to, ja wiem... Stasiu, do śmierci nie zapomnę ci tego!
— Bo ja do śmierci będę dla ciebie taki. Przecież ty jesteś moje słonko, moje caluśkie życie!