Strona:Paweł Staśko - Białe widmo.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Pewnie, że musi być niesamowitym piekielnikiem, jeśli z podziemi potrafił uciec policji, lecz ja się go nie zlęknę! Biada mu, bo ja czuję, że on wpadnie w me ręce!
W chwili, gdy w izbie powyższa toczyła się rozmowa, pod Anusiną gruszę rosnącą za stodołą przyszedł stary, zgarbiony żebrak i odłożywszy kostur, oraz zrzuciwszy z ramion torbę, siadł strudzony na trawie.
Odsapnąwszy cokolwiek, dobył z zanadrza postrzępioną kraciastą chustkę i jął ocierać spocone czoło, na które opadły siwe kosmyki włosów. Dziad ten, tak z ruchów, jak i całej postaci, przedstawiał się typowo i bardzo sympatycznie. Siwe włosy, podobne do zbielałych konopi, spadały mu spod słomkowego o wielkim rondzie kapelusza na plecy i ramiona, a także płowa broda sięgała niemal pasa.
Staromodna płótnianka, wyświechtana i pełna dużych łat, okrywała mu ciało, zaś lniane portki i szmaciaki na stopach dopełniały reszty tego ubogiego odzienia.
Starzec ów przywlókł się do Nadbrzezia dopiero wczoraj nad wieczorem, dążąc, jak mówił, z Częstochowy do Leżajska.
Wszedłszy do wsi, wstąpił do kilku chat po drodze, wreszcie zahaczył o dom Anusi Zaleśnianki.
Siostra Stacha, czuwająca podówczas przy