Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Wierzyli, że kwiaty pysznią się dla nich idealnemi barwy, że gwiazdy i noce miesięczne im ślą przeciche rozgwary i serc balladę rozmotywują rozkoszną i czarowną.
Ale ta wiosna była dla niego mniej ponętną, znudzoną poniekąd, a nawet może i obojętną — była, jak ten niepoliczony już puhar szampana po przepitej nocy, kiedy senne znużenie ogarnia człowieka i łączy powieki bezwiednie, gdy źrenice patrzą jeszcze leniwie na stół zalany mozajką różnorodnych napojów i trzymający na swym grzbiecie porozbijane szkła, zmieszane z okruchami ciast i niedopałkami papierosów.
Miał lat dopiero dwadzieścia ośm, w duszy prawie, że przesyt, użycie wszystkiego co może dać świat, a jednak życie pociągało go jeszcze namiętnie, obiecując nowe, jak się zdawało, niespodzianki i przyjemności.
Natura jego bywała chwilami jakby obumarłą, nawskróś apatyczną, niezdolną do konkretniejszych myśli, ale stan taki mijał po paru dniach, a wówczas budziła się w nim świeża energia i chęć jakowegoś szału, smagana biczem namiętności i odurzenia.
Nie miał przeszkód w takowym trybie życia —