Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/12

Ta strona została przepisana.

Zdawało się, że w stanie tym popadnie w długotrwały letarg, w taką drzemkę moralną, która wszelką chęć odbiera i leniwością ślimaczą rozpełznie się po ciele, ubezwładni je poniekąd ociężałymi ruchy — ale oto, gdy ta bezsilność poczęła brać go w swe siecie — spostrzegł w teatrze nową zjawę.
Była niebiańsko piękną, a ponętną jak żadna z kobiet dotąd spotkanych. Spojrzała nań ogniami zalotnych oczu i zauważył, że falująca pierś jej zatrzymała się, jakby w zdumieniu. Dojrzał nawet, że drgawki prędkie przebiegły jej po karminowych wargach — i po chwili opuściła rzęsy na oczy, jakby je obniżył niewinny wstyd, bo zarumieniła się, jak wiśnia.
W skrzyżowaniu się ich źrenic odczuł, że ta kobieta ma w sobie czar tajemniczy, że płonie lawą rozkoszy.
W czasie pauzy zbliżył się do niej w foyer, zagadnął wyszukanem zdaniem — i w dłoni swej poczuł za chwilkę rączkę jej drobną, aksamitną.
Na drugi dzień spotkali się w pierwszorzędnej cukierni, gdzie nakłonił ją do wypicia kieliszka likieru na pomyślność wzajemnej przyjaźni.
Czytał z jej ócz jakowąś słodycz spływającą