Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/13

Ta strona została przepisana.

nań błogim fluidem, cudem uśmiechu napawał się niby haszyszem, a fale piersi hypnotyzowały go jakąś tajemną rozkoszą, która z ukrycia jedwabiu i ażuru fascynowała doń słodkim potokiem, magnetycznie.
Mówiła wiele, zajmująco i rozkosznie. Poznał ze słów, że ta czarująca kobieta — to jemu pokrewny duch, że to ta sama natura namiętna i popędliwa, tylko hamowana jakąś bojaźnią, natura, której, prócz żądz, nie zachmurzała żadna groźniejsza burza, mogąca spowodować nieszczęście, albo-li zawód wielki, rozpaczny. To, co ją w życiu spotkało, przeszło po paru dniach tajemnych łez, rodząc zacięcie i prawie zupełne zapomnienie.
Olga bowiem kochała, niedawno... może rok temu. Zjawił się przed nią młodzian, jak bożek, rozkochał do szaleństwa, spił słodycz z ust, uściskiem się zadławił, czarem odurzył i mimo zaklęcia i przysięgi — odszedł, i, zapomniał.
Zawód ten zabolał ją niemiłosiernie, ale trafił na duszę, która umiała pogodzić się z losem i tak »na przekor« losowi wydrwić go i starać się zapomnieć.
Miała możność po temu, rodzice nie krępowali jej — i dla uspokojenia nerwów wyjechali z nią