Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/15

Ta strona została przepisana.

tnicą, na której ustach tarzał się jeszcze ten uśmiech w chytrem zadowoleniu i jakby nawołujący do powrotu...
I nikła bezpowrotnie, zostawiając po sobie nektarny zapach raju, zwodnicze szczęście i oniemienie.
Ten pierwszy, nęcący uśmiech chwycił Jerzego tam, w loży teatru, jak lasso.
Widziała w nim uwodziciela z śladami szaleńczych, dosytnych chwil na zmęczonej, a jednak jeszcze pięknej twarzy, która, mimo dyskretny uwiąd, zdawała się płonąć świeżością krwi, tylko zamglone oczy matowały ją nieco pomiętym cieniem, dając wyraz jakby odpoczynku po ciężkiej pracy.
Czuła, że tu odegra rolę kusicielki i zemści się na owym lowelasie, zemści się za wszystkie kobiety, które on, jak przypuszczała, uwiódł i porzucił.
Całą zalotność, nęcącą nieodparcie, przywołała do ócz — i tym płomieniem rzuciła ku jego loży...
Jakby za jakąś tajemniczą magnetyczną siłą, Jerzy poszedł za tem spojrzeniem, nie czując w sobie sił do oporu.
Owładnęła nim od pierwszej prawie chwili, jak się zdawało, i oślepiła wdziękiem.