Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/19

Ta strona została przepisana.

obiecując również blizki powrót, która to obiecanka poczęła powoli niepokoić wyczekujące serca, przez swą niemiłosiernie długą zwodniczość.
Była godzina szósta wieczorem, kiedy Olga wychodziła z przejezdnego pensjonatu, służącego jej za mieszkanie.
Ubrana była w letni, ostatniej mody kostyum, zręcznie dostosowany do jej czarownej postaci.
Szła wolnym, trochę jakby niedbałym krokiem, zasłaniając się od słońca turecką parasolką.
Przepyszne linie ciała rysowały się na niej za każdem poruszeniem, ściągając ku sobie zachwyty licznych ócz spacerujących przechodniów.
Olga czuła na sobie ognie tych spojrzeń niemych, a wymownych, ostrych jak strzały — i szła śród nich w słodkiem zadowoleniu, ucieszna i podniecona, jakby w tryumfalnym pochodzie, co przed wybrańcem szczęścia rozsiewa krasiwe kwiaty i hołdownicze róże.
Idąc, zdawało się, że rozsnuwa poza sobą rajskie powiewy i zostawia w powietrzu odurzający narkotyk, działający na podniecone zmysły szaleńczo i fatalnie pragnąco.
Zadowolenie to wykwitło jej na rozkosznie uśmiechniętych ustach, niby zorza wiosenna, rozko-